Znak, czyli o znaczeniu znaczenia
Podczas procesów norymberskich zbrodniarze wojenni zwykli bronić się, mówiąc, że wypełniali rozkazy. W czym zatem rzecz? Ano w pytaniu: jak skazać zbrodniarza, którego zbrodnie były zgodne z obowiązującym w określonym miejscu i określonym czasie prawem? Sąd ostatecznie orzekł o winie, wskazując na prawo naturalne. Czyli bardzo niewygodną dziś rzeczywistość metafizyczną, która staje ością w gardle współczesnej kultury.
Czy rzeczywistość jest podstawą prawa? Czy w takim razie jest poznawalna? Czy może stanowić bazę dla etyki, zdrowia, normy antropologicznej? Co to ma wspólnego z psychoterapią? Czym jest zdrowie, w jakim wymiarze i kontekście należy je rozpatrywać? W końcu: czy zdrowie jest ostatecznym kryterium normy antropologicznej? Nie odpowiem na te pytania, ale wskażę kierunek.
Uwaga metodologiczna
By zrozumieć wagę tego pytania, należy spojrzeć na sam charakter poznania. Czym ono jest? Poznanie w swojej istocie jest doświadczeniem, a te z racji swojego charakteru jest nieprzekazywalne, czyli nieobiektyfikowalne. J. Derrida dokonując dekonstrukcji, ostatecznie rozprawił się z formalnym wymiarem znaku, nie zaś z istotą jego rozumienia, czyli doświadczeniem, w tym nuklearnym doświadczeniem – pierwszym poruszeniem wewnętrznym. Innymi słowy, poznanie ma wymiar duchowy nie zaś materialny. Zatem samo poznanie, jak i niekiedy jego efekty można uzasadnić nie zaś udowodnić — zobiektywizować.
Udowadnia się to, co należy do metodologii empirycznej, czyli rzeczywistość materialną. W psychologii, która również posługuje się metodologią empiryczną, ostatecznie dane, obrabiane narzędziami naukowymi, przyjmuje się na wiarę. Zakładamy, że ankietowany, badany nie kłamie. Otóż to! Pomyślałem rano, podczas śniadania, że lubię bekon. Jak mogę to udowodnić? Nie mam takiej możliwości. Mogę jedynie dać świadectwo, opowiedzieć o tym. Słuchający uwierzy mi bądź nie. Zatem wiara jest także drogą do poznania rzeczywistości znajdującej się poza metodologią empiryczną. Mamy zatem wiarę i uzasadnienie, czyli rozum. Konia z rzędem, że przeciętny (cokolwiek to znaczy) miłośnik nauki w nią wierzy, nie zaś rozeznaje się w niej. Czyli wierzy w rzeczy mające statut w przestrzeni naukowej, popularnonaukowej, akademickiej, itp …
W żadnym wypadku nie kwestionuję dokonań nauki, przeciwnie bardzo je doceniam, jednak tu potrzebny jest szczególny namysł krytyczny, zwłaszcza w aspekcie metodologii. O tym za chwilę. Wracając do duktu myśli: samo poznanie jest niedowodliwe, podobnie jak jego odkrycia takie jak etyka, prawo naturalne, czy choćby struktura bytu człowieka. Niedowodliwe, co nie znaczy, że niemożliwe do uzasadnienia. Tu jednak potrzebne są rozum i wiara. Wiara, ponieważ każde, nawet najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie ostatecznie jest kwestią wiary, ale nie pewności. Nawet wiara granicząca z pewnością (w przypadku, gdy inaczej wszystko jest sprzeczne), wciąż pozostaje wiarą. Od mniej więcej czasów A. Comte’a w kulturze zarysował się usilny kierunek kwestionowania dokonań rozumu i zwrot w stronę pewności, czyli obiektywizacji. Upraszczając, mamy galopujący materializm. Ale co zrobić z rzeczywistością, która wymyka się z materialnych ram, lecz nie rozpatruje się jej rozumem metafizycznym, bo ten został wyparty z przestrzeni publicznej? Relatywizuje się ją, czyli de facto pozbawia istotnego znaczenia. Tu tkwi sedno problemu! Człowiek właśnie jest tą rzeczywistością, która nie mieści się się w ramach materialnych. Sam jest rzeczywistością, którą się relatywizuje, finalnie nie odczytuje rzeczywiście. Ale jak można tę rzeczywistość odczytywać rzeczywiście, skoro poznanie rozumowe rzeczywistości a z tym rzeczywistość są zakwestionowane? To przecież niemożliwe w samym zamyśle.
W dzisiejszych czasach byłbym bluźniercą, wygłaszając tezę, że narządy ludzkie poprzez swoją funkcjonalność mają określoną celowość (jaką celowość? A cóż to takiego?). Ta oczywista teza stoi w sprzeczności ze współczesną kulturą i nauką funkcjonującą w przestrzeni akademickiej — bo przecież człowiek sam określa swoją celowość w każdym calu. To oczywiście ironia. Otóż nie. Człowiek oddycha tlenem czy mu się to podoba, czy nie. Z płuc nie da się zrobić wątroby, nawet jakby bardzo w to uwierzyć. To jest empiryczne. Te rzeczy nieempiryczne także mają swoją strukturę, kształt, wyraz, konieczność, tyle że nie są dowodliwe a uzasadnialne. Tu zaczynają się schody, wszak uzasadnienia nie trzeba przyjąć. Gorzej jak tezy względem rzeczywistości znajdującej poza metodologią empiryczną stoją w sprzeczności z faktami o charakterze empirycznym.
Wracając do wątku krytycznego namysłu w aspekcie metodologii, warto zauważyć, że psychologia oraz psychiatria nie mają podstaw do określania norm antropologicznych. Mogą jedynie określać normę pod określonymi względami, które nie wyczerpują pełnego kontekstu człowieka. Chyba że istnieje przednaukowe, dogmatyczne założenie, iż rzeczywistość pozaempiryczna nie istnieje rzeczywiście i może być dowolnie relatywizowana. To założenie jest nienaukowe, a niestety bywa podstawą współczesnej nauki o człowieku. Psychiatria i psychologia nie mogą ustalać norm antropologicznych, dokładnie z tego powodu, dla których nie może jej ustalać biologia czy socjologia. Biologia człowieka nie jest nauką o człowieku a jedynie o pewnym aspekcie człowieka. Popadając w taki lub inny redukcjonizm dokonujemy zarówno amputacji ludzkiego wnętrza, jak i utraty możliwości mapowania rzeczywistości wokół, bo jej poznanie w swojej istocie znajduje się poza terenem zredukowanego pola.
Znak.
Ale do rzeczy. Chodzi o ZNAK. Znak ma znaczenie i to jest jego najistotniejszą cechą. Znak bez znaczenia nie jest znakiem. Inaczej o znaczeniu mówimy sens. Sens zdania, sens słów, sens równania, sens logiczny. Ale też sens życia, sens istnienia, egzystencja, która sama w sobie jest sensem, choć w kontekście większego sensu, o czym pisał V. Frankl w studium pt. „Homo Patiens”. Znak w swojej istocie jest niematerialny, a domaga się znaczenia rzeczywistego. To jest możliwe nawet konieczne. Osobiście nie wierzę w znaki relatywne. Nie wierzę w znaki, które w swoim kluczu są praktyczne, pragmatyczne, adaptacyjne, użyteczne, stworzone przez człowieka w odpowiedzi na taką czy inną potrzebę. Wierzę w znaki odczytane, poznane, doświadczone i przeżyte.
Gdybyśmy się czepili, wiara w (pseudo)znaki, które są własnymi wytworami, trąci o paranoję. Wiara we własną, stworzoną rzeczywistość to paranoja. Czy więc wiara w iluzję, która wypełnia lukę po utraconej rzeczywistości metafizycznej, nie jest zbiorową paranoją współczesnej kultury? Użyteczną, adaptacyjną, łagodzącą ból sumienia, ale ja w nią nie wierzę. Podobnie jak w sztukę, która nie odnosi się do rzeczywistego znaczenia. Wierzę zaś w estetykę, partycypującą w rzeczywistości i w naukę, która jest przyjęciem rzeczywistości, poszukiwaniem rzeczywistości, także tej ukrytej. Wierzę w znak, który rzeczywiście coś znaczy. Pragnę takiego znaku. Pragnę takiego znaku – sensu. Sens, który nie jest rzeczywisty, nie może mnie usatysfakcjonować, gdyż nie jest sensem. Artysta, który nie ma pewności estetycznej i nie odczytał znaku, nic nie wyraża. Myśliciel, co nie odnalazł pewności w transcendencji, niczego nie zrozumiał.
Powyższe zagadnienie ma dwojakie znaczenie dla życia ludzkiego. Po pierwsze: potrzebujemy znaku, bo jest naturalnym środowiskiem rozumu. Po drugie: sami jesteśmy znakiem rzeczywistym i musimy być odczytani przez siebie samych i drugiego. Człowiek w kontekście ogólnym i każdy indywidualnie. Nasza droga, egzystencja jest znakiem i coś znaczy. Znakiem rzeczywistym. Nie wymyślonym, użytkowym, dowolnym, fantastycznym czy też konceptualnym. Słowo, które coś znaczy, czyli znak – sens jest innym wymiarem rzeczywistości jak rzeczywistość określona w wąskiej metodologii tej czy innej nauki empirycznej. Słowo coś znaczy.
Tylko jaki to ma związek z psychoterapią?
Znak potrzebuje wolności i domaga się jej. Po co więc wolność? Aby odczytać znak rzeczywisty. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że górna warstwa jest warstwą logoterapii, dolna psychoterapii. Logoterapia stanowi zatem uzupełnienie psychoterapii. Znak rzeczywisty to perspektywa transcendencji. Z tej przyczyny psychoterapia powinna w głównej mierze uwalniać. Od tego, co nie pozwala osiągnąć transcendencji, od tego co nie pozwala podejmować odpowiedzialności za własne życie i realizować własnych wartości. Uwalniać do podjęcia znaku. Znaku – sensu rzeczywistego własnej egzystencji. W sensie ścisłym terapia ma uwalniać od cierpienia i to już zasadniczo wystarczy dla uzasadnienia racji terapii. Paradoks polega na tym, że wyjście z cierpienia niekiedy może się zadziać dopiero po wejściu w przestrzeń znaku. Ponieważ znak jest ukojeniem. Znak jest zespojony z ludzką naturą. Człowiek nie jest wpisany w ramy przyrody, lecz w ramy kultury, czyli właśnie w przestrzeń znaku. Znak – moja egzystencja. Znak – ze mną jest wszystko w porządku. Znak – jestem rzeczywiście wart miłości. Znak – wierzę, że jestem ważny. Wierzę serio. Gdy mówimy o logoterapii, musimy wspomnieć o Logosie. Jest on zasadą rzeczywistości. Umocowaniem w rzeczywistości znaku. Rzeczywistością inteligibilną i jednocześnie zasadą. Logos to sens. Nie może być „mój” czy „twój”. Mój inny i twój inny. Takie mogą być wartości, przekonania, gusta, preferencje itp … Logos jest lub go nie ma. Poznanie jest lub go nie ma. Prawo jest odczytane lub wymyślone. Co prawda V. Frankl pisał o sensach osobistych i uniwersalnych, ale te pierwsze pominąłem. Odnoszę się raczej do samej zasady sensu. Do Logosu, jako umocowania sensu, czyli znaczenia i poznania. Innymi słowy, odczytanie znaczenia, mojego znaczenia jest ostatecznym wymiarem wolności. Terapia więc uwalnia od czegoś. Przede wszystkim jednak uwalnia po coś. Po coś dlatego, że jesteśmy ludźmi i dobrze byłoby, gdybyśmy poprawnie odczytali ten znak.