Author: Redakcja

Kreatywność i spontaniczność w psychodramie

Kreatywność i spontaniczność w psychodramie

Na zakończenie mojej pracy na Oddziale Ogólnopsychiatrycznym przeprowadziłam wśród pacjentów ankietę, w której zapytałam, co oznacza  dla nich bycie kreatywnym i spontanicznym. Oto jakie odpowiedzi otrzymałam: „otwartość; nietłumienie w sobie uczuć ani negatywnych, ani pozytywnych; bycie pomysłowym, bez ograniczeń i  lęków; świadomym siebie; otwartym na siebie i innych, a także na świat; bycie odważnym, inteligentnym; bycie w kontakcie ze sobą, gotowym na wyzwania; odwaga posiadania własnego zdania, pomysłu i umiejętność przedstawienia go bez lęku; robienie czegoś zgodnie z tym, co się czuje, a nie jak wypada; kreatywność to umiejętność pomysłowego rozwiązywania sytuacji; spontaniczność to bycie swobodnym, cieszenie się życiem i chwilą.”                   

Spontaniczność i kreatywność są w rozumieniu Moreno – twórcy psychodramy pojęciami bliźniaczymi- jedno nie może istnieć bez drugiego. Moreno określa spontaniczność jako fizyczny, umysłowy i interpersonalny proces stopniowego otwierania się na wpływy intuicji i wyobraźni, który jest ukierunkowany przez kreatywność. Źródłosłów terminu „spontaniczność” to  łacińskie „sponte” – chętnie dobrowolnie. Spontaniczność jest kluczem i do kreatywności i do witalności. Jest źródłem głębokiej radości i przypomnieniem najbardziej autentycznych aspektów „ja”. Moreno uważał, że człowiek posiada ogromne zasoby spontaniczności, które są ukryte, a do ich wyzwolenia i uruchomienia potrzebny jest trening. Dzięki niemu jednostka jest w stanie znaleźć nową adekwatną, wypływającą z wolnego działania odpowiedź do nowej lub starej sytuacji. Spontaniczność może być obecna w różnych chwilach – kiedy człowiek myśli, działa, gdy coś przeżywa, a także kiedy odpoczywa. Moreno przedstawił „kanon kreatywności” jako wykres pokazujący związek pomiędzy spontanicznością  a kreatywnością. Na początku jest to, co już zostało stworzone; jednostka lub grupa może zostać rozgrzana do stanu spontaniczności, z którego wypływa nowa kreatywność. W kreatywności większy nacisk jest na kreatywne tworzenie czegoś, czyli ważne jest co, natomiast dla spontaniczności jest ważne określenie  jak. Kreatywność jest działaniem, tworzeniem, spontaniczność natomiast jest gotowością do  tworzenia. Moreno zaobserwował, że kreatywność najczęściej powstaje w sytuacji, w której ludzie są zaangażowani w improwizowanie, czy też w inny sposób są „rozgrzani” do wielkich stanów spontaniczności. Spontaniczność jest ważna, ponieważ koryguje tendencje wynikające z „kulturowej konserwy”. Gdy ludzie są przywiązani do konserwatywnych sposobów społecznego, czy psychologicznego działania, funkcjonują w taki sposób jakby byli zaprogramowaną maszyną; ten stan Moreno nazwał „robopathy”. Według Moreno spontaniczność działa w teraźniejszości, tu i teraz; kieruje  jednostkę do odnalezienia adekwatnej odpowiedzi na nową sytuację, czy też nowej odpowiedzi na starą sytuację. Nie wystarczy, że działanie jest nowatorskie musi tez być adekwatne i skuteczne. W modelu teorii działania Moreno stanowiącego dynamiczny opis osobowości najważniejszymi pojęciami są: działanie, głód działania, czyli takie działanie, którego danej osobie w życiu brakowało, proces rozgrzewania, spontaniczność, kreatywność i konserwa kulturowa. Działanie, czyli specyficzne ludzkie zachowanie (chcę podkreślić, że Moreno odcina się od pojęcia  zachowania w znaczeniu takim, jaki został nadany  przez behawiorystów) jest rozumiane, jako wgląd, doświadczenie i motywacja ukierunkowana na cel. Co oznacza, że jednostka poprzez działanie przenosi się z położenia „jestem” na nowe usytuowanie „powinienem”, zwane położeniem oczekiwanym, docelowym. Przy czym cel nie zawsze musi być osiągnięty. Ta definicja działania nie wyraża tego, jakim rodzajem jest działanie. A mianowicie może być: impulsywne, nawykowe, zorientowane na cel, świadomie kierowane wolą, mniej lub bardziej nieświadome, ale mimo to posiadające motywację.  Świadomość, podświadomość, wola, popęd, postrzeganie przenikają się  wzajemnie podczas działania i mogą być mniej lub więcej dominującymi czynnikami, dlatego też działanie może wykazywać się raz bardziej kierowaną wolą, innym razem instynktem. Moreno uznaje działanie jako jedność fizycznych (zmysłowych), psychicznych (uczuciowych), umysłowych (inteligencja) funkcji. Wspólny cel danego działania to wg Moreno sprostanie danej  sytuacji. Interesowała go przede wszystkim ludzka zdolność do adekwatnego, celowego i twórczego działania, co ujął w swojej koncepcji spontaniczności i kreatywności. Wg niego objawem zdrowia osoby jest spontaniczność i jej nieskrępowane funkcjonowanie. Spontanicznych zachowań nie możemy modelować. Spontaniczność, aby mogła się pojawić musi być poprzedzona procesem optymalnego, łagodnego rozgrzania, czyli rozgrzewką. Moreno twierdził, że „rozgrzewanie się” do spontaniczności jest najlepszą drogą do stawania się twórczym. To następuje nie tyle przez siedzenie i myślenie, ile raczej przez stopniowe angażowanie się w działanie, a przez to osiąganie gotowości do rozwiązywania problemów. Improwizowanie, eksperymentowanie, rozmawianie, a szczególnie ruch rozwijają wyobraźnię, intuicję i proces psychiczny, który daje początek nowym pomysłom.  Boską cechę kreatywności nosi człowiek w sobie, dlatego jest obrazem Boga. Moreno rozwija myśl o twórczym i spontanicznym człowieku, który w pełni odpowiedzialny we współdziałaniu z innymi ludźmi jest twórcą. Moreno życzy tych cech (spontaniczności i kreatywności) wszystkim członkom grupy jak i liderowi, ponieważ powinni być wolnymi ludźmi. W wolności, bez żadnych przeszkód,  uczestniczyć w grupie, wyrażać siebie w wolności, poruszać się po sali swobodnie, nawiązywać dowolne kontakty, grać, bawić się. Tak badają uczestnicy ich grupowy kosmos, a protagonista na psychodramatycznej scenie eksploruje swój wewnętrzny psychiczny świat. Twórcza spontaniczność wywołuje katharsis, jako oczyszczenie jednostki i grupy. Człowiek ingeruje w swoje środowisko, jako nadający kształt twórca, jest kreatorem swojego świata. Psychodrama go do tego uprawnia.

Czym jest DDA. Cechy charakterystyczne rodziny alkoholowej. Ograniczenia DDA.

Czym jest DDA. Cechy charakterystyczne rodziny alkoholowej. Ograniczenia DDA.

Społeczne zainteresowanie problematyką dorosłych osób, które wychowywały się w rodzinach z problemem alkoholowym pojawiło się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Znacznie wcześniej interesowano się dziećmi z rodzin alkoholowych. Już w XIX wieku można odnaleźć pierwsze znaczące publikacje na ten temat. Wiązało się to ze wzrostem badań nad alkoholizmem, jaki nastąpił w tym okresie. Od wielu lat trwa żywe zainteresowanie konsekwencjami dorastania dzieci w środowisku rodzinnym z problemem alkoholowym. Problemy Osób Dorosłych Dzieci Alkoholików tworzy uwewnętrzniona w okresie dorastania, wieloczynnikowa (obejmująca procesy i zjawiska) wielowymiarowa (obejmująca struktury człowieka) reakcja na destrukcyjne sytuacje i relacje w systemie rodzinnym, uniemożliwiająca bądź utrudniająca projektowanie własnego życia oraz aktywizująca zaburzenia o charakterze klinicznym. Dla dzieci alkoholików rzeczywistość rodzinnego systemu jest nieprzewidywalna i niespójna. Granice codzienności wyznaczają nieplanowane, nagłe sytuacje i intensywne wydarzenia, które nie układają się w ciągłość, zrozumiałą chronologię i hierarchię. Rzeczywistość poza systemem opiera się na innych zasadach, ocenach, kryteriach i oczekiwaniach. Odpowiedzi na tą niespójność dzieci alkoholików szukają od najmłodszych lat w sobie i w sobie odnajdują przyczyny. Nie ma nikogo, kto by im wyjaśnił sytuację w jakiej się znalazły; wytłumaczył przyczyny zjawisk, w których uczestniczą, jako wywołanych zaburzeniem systemu spowodowanego chorobą jednego z jej członków. W ten sposób tworzy się kolejny, wewnętrzny świat własnych wyjaśnień, rozumień, znaczeń, a w konsekwencji postaw i zachowań, tak odmienny od rzeczywistości. Bolesne zderzenie, konfrontacja, odkrywanie sprzeczności następuje już przy osiąganiu dorosłości. Funkcjonowania pomiędzy tymi różnymi światami, relacjami, wymaganiami, tworzy rozdarcie, frustracje, zagubienie, wyobcowanie. W takich warunkach utrudnione jest trwałe zakorzenienie, ugruntowanie, co składa się na doświadczenie „psychologicznej bezdomności”. Planom towarzyszy chaos, przypadkowość, a jednocześnie mobilizacja w poszukiwaniu jakiejś wersji życia, odgadywaniu, co jest w nim ważne i jak należy postępować aby przetrwać. Wciąż trwa dyskusja wśród badaczy i praktyków czy tzw. „syndrom DDA” istnieje.  Wspólne dla wszystkich dzieci wychowanych w rodzinach dysfunkcyjnych jest to, że każde z nich jest Osobą potrzebującą wsparcia, pomocy, a czasem leczenia. Niewątpliwie identyfikacja siebie jako „dziecka alkoholika” stanowić może początek rozumienia siebie, rozpoznawania źródła problemów, jest tymczasową tożsamością.

Jednym z centralnych zjawisk towarzyszących chorobie alkoholowej w rodzinie jest długotrwałe doświadczenie stresu. Jego źródłem jest nieprzewidywalność zachowań osoby uzależnionej, chaos, konflikty wyrażające się w formie kłótni awantur, zachowania przemocowe. Narażenie na  utrzymujący się stres i niemożność poradzenia sobie z chronicznym stanem napięcia emocjonalnego jest czynnikiem sprzyjającym zaburzeniom zdrowia psychicznego i fizycznego. Specyfiką funkcjonowania rodziny alkoholowej jest brak kontroli. Alkoholik stracił kontrolę nad swoim piciem i jego konsekwencjami, a w efekcie nad swoim życiem. Partner życiowy to najczęściej osoba współuzależniona, czyli taka, która bezskutecznie próbuje kontrolować to, co jest poza zasięgiem jej możliwości, czyli picie alkoholika, przez to dziecko odczuwa brak dostępności do obydwojga rodziców, a jego potrzeby są zaniedbywane. Trzy reguły utrwalane w doświadczeniach dzieci w rodzinach alkoholowych to „nie mów”, „nie ufaj”, „nie czuj”. Zasada „nie mów” oznacza zakaz ujawniania tego, co dzieje się w rodzinie; zasada „nie ufaj” jest „tragiczną mądrością” dziecka wychowywanego w klimacie chaosu i nieprzewidywalności. Zaufanie wobec obietnic uzależnionego rodzica kończyło się rozczarowaniem, stąd lepiej było nie ufać, bo taka postawa zabezpieczała przed bolesnym poczuciem zawodu. Wreszcie zasada „nie czuj” działała ochronnie, zabezpieczając przed przeżywaniem trudnych emocji lęku, wstydu, smutku. Uzależnienie jednego z rodziców powoduje, że w rodzinie panuje niski poziom zaufania i wsparcia emocjonalnego, uboga komunikacja interpersonalna  i niski poziom autonomii. Takie rodziny najczęściej separują się od innych rodzin. Czynniki te sprzyjają niepełnemu rozwojowi osobowości młodzieży, co wyraża się  w ich problemach w kontaktach społecznych, w kontaktach intymnych z rówieśnikami, zachowaniach asertywnych oraz zbyt dużym poziomem kontroli siebie lub innych osób. Stąd w dorosłym życiu doświadczają szeregu różnorodnych problemów wpływających na to, że ich działania charakteryzują się powtarzaniem pewnych schematów i odgrywaniem tych samych ról, które pełniły w dzieciństwie. Brakuje w ich zachowaniu nowych reakcji na znane sytuacje lub adekwatnej odpowiedzi na nową sytuację.  Z moich obserwacji zauważyłam następujące problemy ograniczające kreatywność i spontaniczność: duży poziom lęku,  brak zaufania do innych, niemożność nazwania swoich uczuć i ich wyrażania, brak otwartości, nadmierna kontrola, perfekcjonizm, niemożność znalezienia nowego pomysłu, brak swobodnej improwizacji,  czy nawet niechęć do improwizowania, porównywanie się z innymi, poczucie niskiej samooceny,  poczucie bycia gorszym, samotność, smutek, ostry samokrytycyzm, niezdolność do odprężania się i spontanicznej zabawy ze względu na wysoki poziom samokontroli, wypieranie własnych potrzeb. Wyrażały się one w tematach podejmowanych przez pacjentów w trakcie psychodramy z protagonistą jak : „ Spotkanie z poczuciem własnej wartości”, „Dlaczego jestem smutna”, „Mój lęk od zawsze”, „Samotność opuszczonego dziecka”, „Skąd się bierze moja niechęć do siebie”, „Czym jest moje ciemnowidztwo”, „Porzucenie kontroli i odcięcie się od manipulacji”, „Jaka jestem naprawdę”, „Wszechogarniający lęk”, „Zadawalam wszystkich oprócz siebie”, „Dlaczego nie potrafię powiedzieć nie”, „Czym jest mój chaos”. Często  osoby w grupie miały trudność ze znalezieniem np. symbolu – chusty, który wyrażałby obecny stan emocjonalny. Pojawiał się opór w grupie w postaci śmiechu, nadmiernego przeszkadzania w zajęciach, rozmawiania. Podczas pracy z protagonistą, pod wpływem silnych emocji, osoby na widowni bardzo tłumiły uczucia, które się w nich pojawiały (zakładały ciemne okulary aby nie widać było ich łez, kaptur, a czasami nawet prosiły o możliwość wyjścia z sali). W trakcie rozgrzewek pojawiała się nieufność przed innymi, wyrażana w unikaniu kontaktu wzrokowego, czy fizycznego, nadmierna kontrola,  ośmieszanie, czy wręcz agresja. Osoby mówiły o pustce w głowie w momencie, gdy miały wybrać  sobie role; często grały samych siebie w grach grupowych lub  ich role były bardzo mało rozbudowane. Nie pozwalały sobie na większą ekspresję, bliższy kontakt z innymi. Czasami nie były w stanie przydzielić żadnego zdania rzeźbie, którą miały w trójkach stworzyć, udzielały  mało informacji podczas omówienia pracy z protagonistą, czy gry grupowej. Niekiedy nadmiernie kontrolowały przebieg całego spotkania, narzucając zarówno grupie, jak i mnie tematy prac, czy kolejne zadania. Moja definicja syndromu DDA jako terapeuty psychodramy  brzmi następująco: zespół objawów powstałych pod wpływem traumatycznych, zagrażających poczuciu bezpieczeństwa doświadczeń z dzieciństwa, ograniczających wolność jednostki w postrzeganiu siebie, innych, rzeczywistości oraz hamujących podejmowanie swobodnych działań, mających na celu pełne wyrażenie siebie w kreatywnym i spontanicznym współdziałaniu z innymi.

Znak, czyli o znaczeniu znaczenia

Znak, czyli o znaczeniu znaczenia

Podczas procesów norymberskich zbrodniarze wojenni zwykli bronić się, mówiąc, że wypełniali rozkazy. W czym zatem rzecz? Ano w pytaniu: jak skazać zbrodniarza, którego zbrodnie były zgodne z obowiązującym w określonym miejscu i określonym czasie prawem? Sąd ostatecznie orzekł o winie, wskazując na prawo naturalne. Czyli bardzo niewygodną dziś rzeczywistość metafizyczną, która staje ością w gardle współczesnej kultury.

Czy rzeczywistość jest podstawą prawa? Czy w takim razie jest poznawalna? Czy może stanowić bazę dla etyki, zdrowia, normy antropologicznej? Co to ma wspólnego z psychoterapią? Czym jest zdrowie, w jakim wymiarze i kontekście należy je rozpatrywać? W końcu: czy zdrowie jest ostatecznym kryterium normy antropologicznej? Nie odpowiem na te pytania, ale wskażę kierunek.  

Uwaga metodologiczna

By zrozumieć wagę tego pytania, należy spojrzeć na sam charakter poznania. Czym ono jest? Poznanie w swojej istocie jest doświadczeniem, a te z racji swojego charakteru jest nieprzekazywalne, czyli nieobiektyfikowalne. J. Derrida dokonując dekonstrukcji, ostatecznie rozprawił się z formalnym wymiarem znaku, nie zaś z istotą jego rozumienia, czyli doświadczeniem, w tym nuklearnym doświadczeniem – pierwszym poruszeniem wewnętrznym. Innymi słowy, poznanie ma wymiar duchowy nie zaś materialny. Zatem samo poznanie, jak i niekiedy jego efekty można uzasadnić nie zaś udowodnić  — zobiektywizować.

Udowadnia się to, co należy do metodologii empirycznej, czyli rzeczywistość materialną. W psychologii, która również posługuje się metodologią empiryczną, ostatecznie dane, obrabiane narzędziami naukowymi, przyjmuje się na wiarę. Zakładamy, że ankietowany, badany nie kłamie. Otóż to! Pomyślałem rano, podczas śniadania, że lubię bekon. Jak mogę to udowodnić? Nie mam takiej możliwości. Mogę jedynie dać świadectwo, opowiedzieć o tym. Słuchający uwierzy mi bądź nie. Zatem wiara jest także drogą do poznania rzeczywistości znajdującej się poza metodologią empiryczną. Mamy zatem wiarę i uzasadnienie, czyli rozum. Konia z rzędem, że przeciętny (cokolwiek to znaczy) miłośnik nauki w nią wierzy, nie zaś rozeznaje się w niej. Czyli wierzy w rzeczy mające statut w przestrzeni naukowej, popularnonaukowej, akademickiej, itp …

W żadnym wypadku nie kwestionuję dokonań nauki, przeciwnie bardzo je doceniam, jednak tu potrzebny jest szczególny namysł krytyczny, zwłaszcza w aspekcie metodologii. O tym za chwilę. Wracając do duktu myśli: samo poznanie jest niedowodliwe, podobnie jak jego odkrycia takie jak etyka, prawo naturalne, czy choćby struktura bytu człowieka. Niedowodliwe, co nie znaczy, że niemożliwe do uzasadnienia. Tu jednak potrzebne są rozum i wiara. Wiara, ponieważ każde, nawet najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie ostatecznie jest kwestią wiary, ale nie pewności. Nawet wiara granicząca z pewnością (w przypadku, gdy inaczej wszystko jest sprzeczne), wciąż pozostaje wiarą. Od mniej więcej czasów A. Comte’a w kulturze zarysował się usilny kierunek kwestionowania dokonań rozumu i zwrot w stronę pewności, czyli obiektywizacji. Upraszczając, mamy galopujący materializm. Ale  co zrobić z rzeczywistością, która wymyka się z materialnych ram, lecz nie rozpatruje się jej rozumem metafizycznym, bo ten został wyparty z przestrzeni publicznej? Relatywizuje się ją, czyli de facto pozbawia istotnego znaczenia. Tu tkwi sedno problemu! Człowiek właśnie jest tą rzeczywistością, która nie mieści się się w ramach materialnych. Sam jest rzeczywistością, którą się relatywizuje, finalnie nie odczytuje rzeczywiście. Ale jak można tę rzeczywistość odczytywać rzeczywiście, skoro poznanie rozumowe rzeczywistości a z tym rzeczywistość są zakwestionowane? To przecież niemożliwe w samym zamyśle.

W dzisiejszych czasach byłbym bluźniercą, wygłaszając tezę, że narządy ludzkie poprzez swoją funkcjonalność mają określoną celowość (jaką celowość? A cóż to takiego?). Ta oczywista teza stoi w sprzeczności ze współczesną kulturą i nauką funkcjonującą w przestrzeni akademickiej — bo przecież człowiek sam określa swoją celowość w każdym calu. To oczywiście ironia. Otóż nie. Człowiek oddycha tlenem czy mu się to podoba, czy nie. Z płuc nie da się zrobić wątroby, nawet jakby bardzo w to uwierzyć. To jest empiryczne. Te rzeczy nieempiryczne także mają swoją strukturę, kształt, wyraz, konieczność, tyle że nie są dowodliwe a uzasadnialne. Tu zaczynają się schody, wszak uzasadnienia nie trzeba przyjąć. Gorzej jak tezy względem rzeczywistości znajdującej poza metodologią empiryczną stoją w sprzeczności z faktami o charakterze empirycznym.

Wracając do wątku krytycznego namysłu w aspekcie metodologii, warto zauważyć, że psychologia oraz psychiatria nie mają podstaw do określania norm antropologicznych. Mogą jedynie określać normę pod określonymi względami, które nie wyczerpują pełnego kontekstu człowieka. Chyba że istnieje  przednaukowe, dogmatyczne założenie, iż rzeczywistość pozaempiryczna nie istnieje rzeczywiście i może być dowolnie relatywizowana. To założenie jest nienaukowe, a niestety bywa podstawą współczesnej nauki o człowieku. Psychiatria i psychologia nie mogą ustalać norm antropologicznych, dokładnie z tego powodu, dla których nie może jej ustalać biologia czy socjologia. Biologia człowieka nie jest nauką o człowieku a jedynie o pewnym aspekcie człowieka. Popadając w taki lub inny redukcjonizm dokonujemy zarówno amputacji ludzkiego wnętrza, jak i utraty możliwości mapowania rzeczywistości wokół, bo jej poznanie w swojej istocie znajduje się poza terenem zredukowanego pola.

Znak.

Ale do rzeczy. Chodzi o ZNAK. Znak ma znaczenie i to jest jego najistotniejszą cechą. Znak bez znaczenia nie jest znakiem. Inaczej o znaczeniu mówimy sens. Sens zdania, sens słów, sens równania, sens logiczny. Ale też sens życia, sens istnienia, egzystencja, która sama w sobie jest sensem, choć w kontekście większego sensu, o czym pisał V. Frankl w studium pt. „Homo Patiens”. Znak w swojej istocie jest niematerialny, a domaga się znaczenia rzeczywistego. To jest możliwe nawet konieczne. Osobiście nie wierzę w znaki relatywne. Nie wierzę w znaki, które w swoim kluczu są praktyczne, pragmatyczne, adaptacyjne, użyteczne, stworzone przez człowieka w odpowiedzi na taką czy inną potrzebę. Wierzę w znaki odczytane, poznane, doświadczone i przeżyte.

Gdybyśmy się czepili, wiara w (pseudo)znaki, które są własnymi wytworami, trąci o paranoję. Wiara we własną, stworzoną rzeczywistość to paranoja. Czy więc wiara w iluzję, która wypełnia lukę po utraconej rzeczywistości metafizycznej, nie jest zbiorową paranoją współczesnej kultury? Użyteczną, adaptacyjną, łagodzącą ból sumienia, ale ja w nią nie wierzę. Podobnie jak w sztukę, która nie odnosi się do rzeczywistego znaczenia.  Wierzę zaś w estetykę, partycypującą w rzeczywistości i w naukę, która jest przyjęciem rzeczywistości, poszukiwaniem rzeczywistości, także tej ukrytej. Wierzę w znak, który rzeczywiście coś znaczy. Pragnę takiego znaku. Pragnę takiego znaku – sensu. Sens, który nie jest rzeczywisty, nie może mnie usatysfakcjonować, gdyż nie jest sensem. Artysta, który nie ma pewności estetycznej i nie odczytał znaku, nic nie wyraża. Myśliciel, co nie odnalazł pewności w transcendencji, niczego nie zrozumiał.

Powyższe zagadnienie ma dwojakie znaczenie dla życia ludzkiego. Po pierwsze: potrzebujemy znaku, bo jest naturalnym środowiskiem rozumu. Po drugie: sami jesteśmy znakiem rzeczywistym i musimy być odczytani przez siebie samych i drugiego. Człowiek w kontekście ogólnym i każdy indywidualnie. Nasza droga, egzystencja jest znakiem i coś znaczy. Znakiem rzeczywistym. Nie wymyślonym, użytkowym, dowolnym, fantastycznym czy też konceptualnym. Słowo, które coś znaczy, czyli znak – sens jest innym wymiarem rzeczywistości jak rzeczywistość określona w wąskiej metodologii tej czy innej nauki empirycznej. Słowo coś znaczy.

Tylko  jaki to ma związek z psychoterapią?

Znak potrzebuje wolności i domaga się jej. Po co więc wolność? Aby odczytać znak rzeczywisty. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że górna warstwa jest warstwą logoterapii, dolna psychoterapii. Logoterapia stanowi zatem uzupełnienie psychoterapii. Znak rzeczywisty to perspektywa transcendencji. Z tej przyczyny psychoterapia powinna w głównej mierze uwalniać. Od tego, co nie pozwala osiągnąć transcendencji, od tego co nie pozwala podejmować odpowiedzialności za własne życie i realizować własnych wartości. Uwalniać do podjęcia znaku. Znaku – sensu rzeczywistego własnej egzystencji. W sensie ścisłym terapia ma uwalniać od cierpienia i to już zasadniczo wystarczy dla uzasadnienia racji terapii. Paradoks polega na tym, że wyjście z cierpienia niekiedy może się zadziać dopiero po wejściu w przestrzeń znaku. Ponieważ znak jest ukojeniem. Znak jest zespojony z ludzką naturą. Człowiek nie jest wpisany w ramy przyrody, lecz w ramy kultury, czyli właśnie w przestrzeń znaku. Znak – moja egzystencja. Znak – ze mną jest wszystko w porządku. Znak – jestem rzeczywiście wart miłości. Znak – wierzę, że jestem ważny. Wierzę serio.     Gdy mówimy o logoterapii, musimy wspomnieć o Logosie. Jest on zasadą rzeczywistości. Umocowaniem w rzeczywistości znaku. Rzeczywistością inteligibilną i jednocześnie zasadą. Logos to sens. Nie może być „mój” czy „twój”. Mój inny i twój inny. Takie mogą być wartości, przekonania, gusta, preferencje itp … Logos jest lub go nie ma. Poznanie jest lub go nie ma. Prawo jest odczytane lub wymyślone. Co prawda V. Frankl pisał o sensach osobistych i uniwersalnych, ale te pierwsze pominąłem. Odnoszę się raczej do samej zasady sensu. Do Logosu, jako umocowania sensu, czyli znaczenia i poznania. Innymi słowy, odczytanie znaczenia, mojego znaczenia jest ostatecznym wymiarem wolności. Terapia więc uwalnia od czegoś. Przede wszystkim jednak uwalnia po coś. Po coś dlatego, że jesteśmy ludźmi i dobrze byłoby, gdybyśmy poprawnie odczytali ten znak.

Przybliżyć mediacje…

Przybliżyć mediacje…

Mediacja jest procesem opartym na wzajemnym uwzględnieniu potrzeb stron. Mediacja, dzięki temu, że umożliwia wyrażenie i wzajemne zrozumienie potrzeb, daje duże możliwości efektywnej pracy parom w kryzysach małżeńskich i rodzinom w konfliktach. Obecność i działania mediatora, przybliżające uczestnikom mediacji różne punkty widzenia sytuacji spornych, pomagają w przeprowadzeniu trudnych rozmów w sposób bezpieczny, uporządkowany, konkretny, spokojny, tak by zmierzały w kierunku odpowiadających im uzgodnień. Przy czym mediatora obowiązują zasady neutralności i bezstronności. Nie stawia diagnoz, nie wydaje opinii, niczego nie narzuca, nie proponuje, nie udziela rad, nie poucza i nie podejmuje decyzji za swoich klientów. Strony w mediacji – dzięki zasadzie dobrowolności – zachowują więc całkowitą autonomię – dochodzą do zakończenia sporu samodzielnie, zachowując pełną kontrolę nad ostatecznym rezultatem współpracy i treścią porozumienia.

Continue reading „Przybliżyć mediacje…”
Theme: Overlay by Kaira
Dominikańska Akademia Rodzinna 2021-2023.