Jak dobrze żyć z …historią?

Historii rodzin adopcyjnych jest tyle, ile tychże rodzin. Nie ma dwóch takich samych. Nawet jeśli są podobne, to różni je czas, miejsce, kontekst, indywidualizm osób, których dotyczy. Niemniej za większością par, które starają się o adopcję stoją lata przeżywania silnych, nierzadko sprzecznych uczuć, często nieprzyjemnych, obfitujących w smutek, frustrację, złość. To także czas pytań z gatunku “Dlaczego właśnie my?”. Każde małżeństwo ma swoją przebytą drogę. To w większości historie pełne trudnych przeżyć, comiesięcznych rozczarowań, odzierających z intymności badań i zabiegów, napięć, a nawet kryzysów małżeńskich.

Część małżeństw starających się o dziecko o wiele wiele za długo, mimo przeżywanych trudnych chwil, a może pomimo ich, albo wręcz dzięki nim, umacnia swoją więź. Inna część bezdzietnych par mimo, iż ich relacja jest nadwątlona, bez żaru, albo wręcz w oparach wzajemnych żali i oskarżeń, trwa w mniej lub bardziej dobrej kondycji. Jeszcze inna część małżeństw marzących o dziecku, poddana niemal ogniowej sile, spalana latami przeżytej niepłodności, rozpada się bezpowrotnie.

Na tych, którzy nie dali się walce o dziecko, nie poddali w walce o spełnienie marzenia o rodzicielstwie i dobili wspólnie, razem do decyzji o adopcji, czyhają jednak pułapki.

Główną i chyba najbardziej niebezpieczną jest niepogodzenie się z własną historią. Co to oznacza? Czy kobieta i mężczyzna, w momencie podjęcia decyzji, aby zostać rodzicami adopcyjnymi, powinni wymazać z pamięci, jak gumką w zeszycie, pragnienie biologicznego dziecka? Czy to oznacza, że mają zmusić się do myślenia, że marzenie o ciąży, o tym, aby urodzić i wychować swojego potomka, to jakaś prehistoria, która właściwie nie powinna ich dotyczyć? Czy wszystkie te starania o dziecko, które są za nimi, to była właściwie strata czasu, a jedyną krainą  szczęśliwości jest adopcja? Pogodzić się z dotychczasową historią znaczy oszukiwać siebie i innych?          

Rzecz jasna nic bardziej błędnego! Przeszłości nie da się wymazać i nie o to chodzi, aby ją negować czy deprecjonować. Bez względu na to jaka była, warto zadbać o zdrowy do niej stosunek. Nie warto jej zaprzeczać, nie można jej przeklinać, nie można udawać, że jej nie było. Ale z drugiej strony nie można także nią żyć, nie można jej gloryfikować czy nadawać jej wielkiego znaczenia. Do przeszłości trzeba mieć dystans i szacunek.

Jeśli przeszłość jest wciąż żywa, budząca silne emocje i wyjątkowo boli, warto do niej wrócić. Najlepiej w towarzystwie specjalisty. Wrócić, ożywić, nazwać na nowo, a potem symbolicznie pożegnać. Jest takie powiedzenie, że nie ważne co z nami zrobiono, ważne co my zrobimy z tym, co z nami zrobiono.

Lata comiesięcznych rozczarowań, wielokrotne płakanie nad testem ciążowym, który pokazywał jedną zamiast dwóch upragnionych kresek, smutek z powodu pojawienia się miesiączki; nierzadko bolesne straty, a co za tym idzie mierzenie się z traumą poronienia; rozmaite sytuacje odzierające z intymności, jak badania, zabiegi, kolejne wizyty u nowych lekarzy, a wraz z nimi w toku stawiania diagnozy, sinusoida dawania, jak i odbierania nadziei na dziecko; niewybredne pytania znajomych czy nawet najbliższej rodziny w stylu “A kiedy Wy?” albo “Powiedzieć Wam, jak to się robi?”; tyleż samo cudowne, jak i okrutne wieści o kolejnych ciążach wśród znajomych, zżerająca od środka zazdrość; lęk przed tym, że co będzie jeśli jednak nigdy się nie uda. W sytuacji zdiagnozowanej bezpłodności noce przelanych łez z powodu uczucia ograbienia, niesprawiedliwości, wybrakowania; smutek, iż się zawodzi partnera, lęk pełen pytań jak dalej żyć, czy życie ma sens?

Takich jak powyżej i wiele, wiele innych trudnych sytuacji, myśli i uczuć doświadczają pary, zanim zdecydują się na adopcję. Mogą one bardzo wyczerpać, a co gorsza stale boleć, jak świeża rana. Dlatego warto pamiętać, że raną warto się zająć, nawet jeśli pokryła się strupem, ponieważ zaniedbana, może zostawić większą bliznę niż ta, która zostanie opatrzona.

 Zaopiekowanie się własną historią może pomóc pogodzić się z niespełnionym marzeniem o biologicznym dziecku. I bez względu na to, czy ono się po adopcji spełni czy nigdy to nie nastąpi,  uczciwość w stosunku do dziecka, które się chce przyjąć, nakazuje się z nią uporać. Nie można żyć nadzieją, że kiedyś się uda, bo przecież “jest tyle historii, że zaadoptowali, a potem mieli własne”. Nie można być nie fair w stosunku do dziecka adopcyjnego i traktować go niemal jak trampoliny do własnych marzeń. Dlatego jeśli przeszłość, myślenie o niej czy rozmawianie, wciąż budzi silne, nieprzyjemne emocje, warto się nią zająć, by nie wpaść w pułapkę niepogodzenia. Osoby, które mogą pomóc, to psycholog, psychoterapeuta, ale i duchowny, czy wręcz bliska osoba, która po prostu wysłucha, pomoże spojrzeć z dystansu i ponazywać rzeczy właściwie, na nowo, obiektywnie.

Na rodziców adopcyjnych czyha także pułapka wychowywania adoptowanego dziecka w oparach żalu i pretensji do życia, do Boga, do innych ludzi, do losu… A żeby się przed nią uchronić trzeba uczciwie przejść przez proces adopcyjny, przez wszystkie szkolenia, rozmowy, wychodząc z założenia, że decydenci chcą dobra dziecka, a nie są żandarmami, mającymi jedynie za zadanie prześwietlić potencjalnych rodziców. Bo ta pułapka nikomu się nie przysłuży, ani dziecku, ani rodzicom.

I na koniec o pułapce, która wiąże się z radością. Pary, które przystępują do adopcji, nierzadko mają poczucie zdjęcia z pleców ogromnego ciężaru. Pełni nadziei, na szczęśliwe zakończenie trudnej drogi do rodzicielstwa, mogą snuć plany o tym, jak cudownie będzie, kiedy dziecko znajdzie się już w ich rodzinie, domu. A potem kiedy to nastąpi, mogą chcieć dziecku nieba przychylić! Życie może zacząć się kręcić wokół dziecka, tylko dla dziecka, dziecko staje się epicentrum świata, co finalnie nie jest dobre ani dla niego samego, ani dla rodziców, jak i reszty rodziny, otoczenia. Warto pamiętać, że najlepsze co rodzice mogą dać dziecku, to bycie szczęśliwymi ze sobą, razem, bycie szczęśliwym w małżeństwie, jako para, a także bycie szczęśliwymi ludźmi, każde z osobna.

O czym mówi wpadanie w pułapki? Czy świadczy o głupocie, nieuczciwości czy może lekkomyślności? Jeśli kobieta i mężczyzna decydują się na adopcję, a są niepogodzeni z dotychczasową historią, wspomnienie tego co przeżyli boli, czy wciąż żywe jest marzenie o biologicznym dziecku, nie oznacza to, że się nie nadają na rodziców adopcyjnych, tylko mówi to właśnie o tym, iż należy się pochylić nad swoimi myślami i uczuciami. Mówi, to także o tym, że jest się po prostu człowiekiem, z jego rozmaitymi ułomnościami.

Starotestamentowe małżeństwo Zachariasza nie mogło mieć potomstwa, Elżbieta była bezpłodna. I choć oboje nie ustawali w modlitwie, Zachariasz w pewnym momencie stracił nadzieję. Dlatego, kiedy przyszedł do niego Anioł i powiedział „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan”, nie uwierzył. Był zbyt przywiązany do swojej historii. Był niepogodzony, zaślepiony swoim bólem i żalem. Przeżył zwątpienie we wszechmoc Bożą. Stracił przez to mowę. Odzyskał ją dopiero, kiedy oderwał się od swoje historii, wykonał polecenie Pana i wbrew zwyczajowi nadawania imienia ojca pierworodnemu synowi napisał na tabliczce „Jan”. Został tym samym dotkliwie pouczony o tym, że bolesne doświadczenia, choć z pewnością mają sens, nie mogą rządzić w teraźniejszości. Dlatego, żeby pójść dalej, z historią dobrze jest się pogodzić, żyć z nią w zgodzie. Po prostu dobrze żyć z… historią!

www.wielkiechcenie.pl

artykuł zamieszczony w biuletynie z okazji jubileuszu Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie

Theme: Overlay by Kaira
Dominikańska Akademia Rodzinna 2021-2023.